NBA za zamkniętymi drzwiami
Po zdobyciu mistrzowskiego tytułu w „bańce” w Orlando wzmocnieni Los Angeles Lakers są zdecydowanym faworytem do mistrzostwa także w obecnym sezonie. Wybrałem się na ich mecz w Atlancie, aby zobaczyć z bliska, jak prezentuje się najlepsza obecnie drużyna w NBA.
To był wyjątkowo zimny poniedziałek. Atlanta (znana jako „Hotlanta”) słynie z przeraźliwych upałów i wilgotności, ale latem. Tego dnia aktualnych mistrzów NBA w stolicy „brzoskwiniowego stanu”, jak potocznie mówi się na Georgię, zastał deszcz i zaledwie pięć stopni Celsjusza, a do tego lodowaty wiatr, który skutecznie odstraszał od wyjścia na zewnątrz nawet na chwilę. State Farm Arena otwarto dla kibiców dokładnie tydzień wcześniej, na mecz z inną drużyną z Los Angeles, Clippers, grającą jednak bez swoich największych gwiazd Kawhiego Leonarda oraz Paula George’a, dzięki czemu gospodarze pewnie wygrali. Organizatorzy pozwolili na obecność ograniczonej liczby 1000 fanów, a ceny biletów dla spragnionej koszykówki publiczności sięgały na czarnym rynku nawet kilku tysięcy dolarów. Nic dziwnego – Atlanta dołączyła do Orlando, Salt Lake City, Miami, Tampy (gdzie gościnnie przebywa ekipa Toronto Raptors), Cleveland, Memphis, Houston i Indianapolis, a więc miast, w których zaczęto wpuszczać kibiców na mecze.
W pierwszym rzędzie zasiedli odseparowani od reszty dwaj lokalni gwiazdorzy hip-hopu, 2 Chainz (z wielkim złotym łańcuchem na szyi) oraz Quavo z Migos. Pozostali obserwatorzy tego niecodziennego widowiska też zostali umiejscowieni w bezpiecznej odległości od siebie. Zarówno kibice, jak i akredytowani dziennikarze – posadzeni po drugiej stronie hali, gdzie wszystkie foteliki zostały pokryte czarną płachtą i de facto zablokowane – musieli na tydzień przed meczem pobrać specjalną aplikację CLEAR, następnie wypełnić ankietę oraz zmierzyć temperaturę przy pomocy maszyny skanującej ustawionej przy wejściu. Już w środku zamiast tradycyjnej wizyty w pokoju dla mediów dostawaliśmy lunch w pakunkach (kanapka, chipsy i jabłko), który następnie trzeba było spożyć w wyznaczonej strefie – tam gdzie zazwyczaj fani kupują napoje i popcorn – teraz ziejącej pustką, nie licząc przemieszczających się samotnie nielicznych szczęściarzy z akredytacją na szyi.
To nie koniec środków bezpieczeństwa. W przerwach meczu cheerleaderki tańczyły w… sąsiednim budynku, co pokazywano na telebimie na zasadzie połączenia na żywo. Podobnie przeprowadzono słynny „rzut z połowy”, w ramach którego wybrany kibic ma szansę wygrać nagrodę finansową. Wszystkie konferencje przed spotkaniem i po jego zakończeniu, z trenerami oraz wybranymi zawodnikami, odbywały się za pośrednictwem Zooma i to się zapewne prędko nie zmieni. Zamiast reporterskiego oka i notatnika – laptop, od dawna nieodzowny towarzysz na meczach NBA, który teraz jeszcze bardziej zyskał na wartości. Koszykarze podczas rozgrzewki mieli na sobie maski – choć nie wszyscy! – podobnie jak pracujący z nimi asystenci. Podczas gdy Anthony Davis spokojnie, w monotonnym tempie oddawał kolejne rzuty z półdystansu, do State Farm Arena wchodzili pierwsi widzowie. Niektórzy w charakterystycznych złoto-purpurowych koszulkach, wszak Lakers, jak na jeden z najsłynniejszych koszykarskich klubów przystało, mają fanów w całej Ameryce. Hymn amerykański został zagrany na saksofonie przez lokalnego artystę Sir Fostera – on również łączył się z zewnątrz, ale wypadł znakomicie. Na samym początku dominowali Lakers, a publiczność reagowała dość ospale, więc organizatorzy musieli wspomagać się sztucznym aplauzem z głośników.
Rajon Rondo, kluczowy zawodnik mistrzowskiej ekipy z „bańki”, wyraźnie zmobilizował się na pierwsze spotkanie przeciwko niedawnym kolegom. Gdy tylko wszedł na zmianę za Trae Younga, najpierw sfaulował na obwodzie LeBrona Jamesa, a następnie bezczelnie trafił za trzy przed nosem kryjącego go Alexa Caruso. Chwilę później „odjechał” Jamesowi tak, że ten tylko oglądał jego plecy, gdy Rondo trafiał spod kosza. To ożywiło trochę kibiców, którzy przy tych wszystkich restrykcjach, pozbawieni dostępu do piwa, drinków i popcornu, mieli problemy z rozluźnieniem. Wielu siedziało z założonymi rękami, jakby nie wiedząc za bardzo, jak odnaleźć się w nowej rzeczywistości.
Młody skład Hawks grał jednak ambitnie i z pazurem, bez szczególnego respektu dla obrońców tytułu. Świetnie radził sobie 23-letni, wszechstronny silny skrzydłowy John Collins, który przed sezonem odrzucił ofertę przedłużenia umowy – przez co wzbudził kontrowersje wśród zagorzałych fanów Hawks – gdyż liczy na to, że ktoś zaoferuje mu kontrakt na maksymalną kwotę. Z kolei zupełnie nie mógł się wstrzelić pozyskany za duże pieniądze Włoch Danilo Gallinari, tego dnia wyjątkowo irytujący kibiców (2/10 z gry). Lakers prowadzili nieznacznie i nawet 36-letni już LeBron, jeden z głównych kandydatów do nagrody MVP obecnego sezonu, spędził przerwę na parkiecie, ćwicząc rzuty z półdystansu, jakby szykował się na trudną przeprawę w dwóch ostatnich kwartach.
W przerwie mogłem sobie uciąć pogawędkę z siedzącym obok – no, z pominięciem jednego stanowiska rzecz jasna – operatorem kamery. „Tydzień temu wysłali nas pod kopułę hali, teraz jestem w środkowej strefie, tak więc jest postęp” – mówił z przekąsem. Kilka metrów dalej, w korytarzu, gdzie w normalnych okolicznościach tabuny kibiców stoją w kolejce po hot doga, swoje ministudio zamontowała lokalna telewizja ze słynnym Vince’em Carterem w roli współkomentatora. Najlepszy dunker w historii koszykówki, który zakończył karierę właśnie w Atlancie w wieku 43 lat, teraz rozpoczął nową – jako dziennikarz. Na razie wygląda to obiecująco.
Po przerwie ożywił się Trae Young, wschodząca gwiazda NBA, a zarazem ulubiony koszykarz Gigi, tragicznie zmarłej córki Kobe Bryanta (którego sam rozgrywający Hawks uważa za swojego najważniejszego mentora). Trochę podgrzało to atmosferę w hali, gdyż mowa o jednym z najefektowniej grających, entuzjastycznie przyjmowanych zawodników w lidze. Widowiskowe asysty (łącznie 16) do ładującego piłkę z góry Clinta Capeli – fani koszykówki pamiętają podobne akcje dwójkowe z czasów, gdy grał z Jamesem Hardenem w Houston – dawały gospodarzom nadzieję. Na początku czwartej kwarty Young jednak odpoczywał i pod jego nieobecność Lakers totalnie zdominowali przebieg meczu, nie tylko odrabiając straty, ale wychodząc na 10-punktową przewagę (seria 16:0).
Dla
pewnej siedzącej tuż przy parkiecie pani w efektownej blond fryzurze to było
zbyt wiele. Zaczęła wykrzykiwać coś w stronę LeBrona, który szybko jej
odpowiedział. Zrobiło się drobne zamieszanie, po którym wyglądająca jak
bohaterka reality show Juliana Carlos (jak szybko sprawdzili zaradni kibice)
została wyproszona z hali. To nie żart, po chwili ochrona wyprowadziła
energiczną damę wraz z jej mężem, lokalnym biznesmenem. Blondi błyskawicznie
wylała swoje żale na Instagramie, a James po meczu nabijał się z niej na
Twitterze, pisząc: „Karen z miejsca przy parkiecie nie była zachwycona” („Karen”
to taka amerykańska wersja polskiej „Grażyny”, tylko bardziej obciachowa). Jak
później sprawdzili internauci, mąż pani Carlos próbował z pierwszego rzędu
prowokować LeBrona już od kilku lat, a na swoim koncie pisał: „Czy można
powiedzieć, że go nie lubię? Ano można”. NBA w środku epidemii nie przestaje
zaskakiwać, jak się bowiem okazało, „Karen” została usunięta przez ochronę nie
dlatego, że wyklinała najlepszego koszykarza świata, ale ponieważ… robiła to po
zdjęciu maski. „Brakowało mi takich interakcji. Mecze z fanami na trybunach to
jednak zupełnie inne doświadczenie. Potrzebuję tego” – komentował James, który po
11-
-miesięcznej przerwie po raz pierwszy wystąpił na oczach publiczności. Niby w
hali było tylko 1341 widzów, ale zawsze.
Sam LeBron nie zagrał najbardziej popisowego meczu w sezonie, ale zarazem miał wszystko pod kontrolą. I jak przystało na czołowego koszykarza świata, najlepsze zostawił na koniec, gdy przy wyniku oscylującym wokół remisu najpierw trafił z dystansu, następnie spod kosza, aż wreszcie precyzyjnie wykonał rzuty wolne. W kluczowych momentach młode Jastrzębie zupełnie się pogubiły, a James skrupulatnie to wykorzystał, uciszając widownię i decydując niemal samodzielnie o ostatecznym rezultacie. Na sam koniec Król pokazał, kto tutaj rządzi. Zaliczył 21 punktów, 9 asyst i 7 zbiórek, czyli zaprezentował typową dla siebie koszykówkę – efektowną, zespołową i skuteczną. „Ciężko przegrywa się w taki sposób. Jeden pozytywny wniosek, jaki możemy wyciągnąć z tego doświadczenia, jest taki, że potrafimy w tej lidze rywalizować z każdym” – mówił po meczu Collins. Po części ma rację – Hawks to drużyna przyszłości, ale teraźniejszość ciągle należy do wiecznie młodego Króla Jamesa i jego świty. MVP sezonu 2020/21? Bardzo prawdopodobne. Kolejny tytuł mistrzowski, już piąty w karierze? Na wyciągnięcie ręki. Lakers znów są w czołówce koszykarskiego panteonu.
Marcin Harasimowicz z Atlanty
KSIĄŻKI, KTÓRE MOGĄ CIĘ ZAINTERESOWAĆ
AKTUALNOŚCI
„Blizna” J...
Czytelnicy książek Juana Gómeza-Jurado będą w siódmym niebie! Już wiosną na Canal+ zobaczą kolejny serial, na podstawie jego thrillera. Tym razem ekranizacji doczekała się „Blizna”, którą Wydawnictwo SQN wydało na początku 2024 roku. To nie koniec dobrych wieści – dwa pierwsze odcinki serialu będzie można zobaczyć już…
Obyczaje, tradycje i o...
Obyczaje, tradycje i obrzędy wprost ze świata dawnych Słowian Wraz z Muzeum Archeologicznym z dumą zapraszamy na spotkanie pt. Obyczaje, tradycje i obrzędy wprost ze świata dawnych Słowian. Spotkanie i warsztaty dla dzieci z Moniką Maciewicz, autorką książki Mali Słowianie, odbędą się już 17 listopada w Muzeum…
Zostaliśmy partnerem a...
Z dumą informujemy o nawiązaniu współpracy z projektem Instytutu Książki pod nazwą BookStadion – inicjatywą promującą czytelnictwo wśród młodych miłośników piłki nożnej. Dzięki temu partnerstwu pragniemy inspirować dzieci i młodzież do odkrywania literatury poprzez sportowe emocje. BookStadion: gdzie futbol spotyka literaturę …