fbpx

„Nie widzę przeszkód” – jedyna taka książka o życiu niewidomych (z humorem i dystansem)

dodano: 27 października 2021
Udostępnij:    Share Share

„Nie widzę przeszkód” to książka, w której Marcin Ryszka i Jakub Białek kompletnie zrywają ze stereotypem osoby niewidomej. Dowiecie się z niej wszystkiego, o co wstydzicie się zapytać. Poniżej prezentujemy fragment i rozmowę z autorami książki.

Wraz z  niewidomym kumplem wybraliśmy się do budki z kebabami. Swoje odstaliśmy, odebraliśmy jedzenie, a gdy odchodziliśmy, jakiś facet z kolejki rzucił do swojej dziewczyny:

– Patrz, jacy sportowcy, chodzą z tymi kijami do nordic walkingu, a teraz kebaby wpieprzają.

Zaśmialiśmy się, ale… dużo się nie pomylił. Choć jedną rzecz muszę zdementować: nie chodzę z kijami do nordic walkingu. Mimo to faktycznie – nawet jeśli czasem zdarzy mi się zjeść kebab, mogę się nazwać sportowcem. Kiedyś pływałem, a dziś gram w piłkę w blind footballowej sekcji Wisły Kraków. Pozycja? Lewy błądzący. Cechy charakterystyczne? Dużo widzę na boisku i mam świetny przegląd pola. Niewidomy i gra w piłkę nożną. Wiem, jak to brzmi! Trochę tak, jakby osoba bez rąk miała sobie wiązać buty albo gość na wózku szykował się do maratonu. Uwierzcie – da się grać w piłkę bez wzroku. I nawet, mam nadzieję, jakoś to wygląda.

Musicie wiedzieć, że piłka pasjonuje mnie w zasadzie od zawsze. I nigdy nie przeszkadzał mi w tym fakt, że żadnego meczu nie widziałem na własne oczy. Futbolem zarazili mnie rodzice, dziadkowie i bracia. Jeździliśmy na mecze lokalnych drużyn. Obaj dziadkowie byli zaangażowani w  ten sport  – jeden biegał po murawie, drugi był działaczem. W  naszych stronach każdy znał Karola Ryszkę, który był prezesem LKS-u Przełom Kaniów. Klub istnieje do dziś, starszy z braci wciąż reprezentuje jego barwy, a młodszy robił to w przeszłości. Brat strzelił nawet zwycięską bramkę z Pasjonatem Dankowice, czyli klubem, którego prezesem jest ojciec Macieja Sadloka. Dziadek był też kierownikiem Górnika Czechowice, zajmował się lokalnymi obiektami sportowymi, gdzie często jeździliśmy jako dzieciaki, wysłano go nawet na igrzyska olimpijskie do Moskwy. Od 2016 roku, w którym pożegnał się z tym światem, corocznie odbywa się memoriał jego imienia. Był typowym lokalnym aktywistą. Wiele osób mówi, że jestem do niego bardzo podobny, jeśli chodzi o charakter i styl bycia.

Ganiałem za piłką z kolegami na podwórku. Co, myśleliście, że skoro nie widzę, to stałem z boku? Nic z tych rzeczy! Miałem nawet lepiej, bo nikt nie wpadał na to, by postawić mnie na bramkę. Moją pozycją była obrona. Sypały się czerwone kartki, bo często zamiast piłkę kopałem kolegów. Wbrew pozorom nie było łatwo mnie minąć. Przyklejałem się do napastników, a na tle rówieśników zawsze wyróżniałem się siłą fizyczną. Byłem takim typowym chamem w obronie  – od blokowania, wykopywania, zatrzymywania akcji ciałem. Koledzy mogli sobie wypuścić piłkę i  mnie minąć, gdy mieli dużo miejsca, ale w tłoku już nie szło im tak łatwo, jak mogłoby się wydawać. Często kopałem też sam w ogródku pod kamienicą, komentując swoje mecze pod nosem. Oczywiście nie miałem w piłce dzwoneczka, jak dziś – do zasad blind footballu jeszcze dojdziemy – więc co chwilę gubiłem ją pod nogą. Najgorzej było ze strzałami. Bramka mieściła się na płocie. Gdy piłka się od niego odbiła, traciłem orientację, gdzie może leżeć. I prosiłem o pomoc w jej znalezieniu.

Bracia się wkurzali: – No przecież minutę temu ci podawałem! Faktycznie, nie mogło być tak, że ktoś co minutę podaje mi piłkę. Musiałem opracować inny system. Wołałem więc mamę, która wyglądała przez okno i prowadziła mnie prosto do leżącej gdzieś piłki. – Marcin, trzy kroki w  prawo! Za daleko poszedłeś, krok w lewo!

Sąsiadów mogło to denerwować, ale z  czasem sami wcielali się w rolę przewodników, gdy mama smażyła kotlety. Starałem się ciągle rozwijać swój system, by być na boisku jak najbardziej samodzielnym. Z czasem zacząłem chodzić kwadratami, obracać się tylko o  dziewięćdziesiąt stopni, żeby nie przeoczyć żadnego fragmentu podwórka. I miałem dość dużą skuteczność w znajdowaniu futbolówki. Co ciekawe, gdy teraz gram w blind football i piłka zatrzyma się na boisku, łapię się na tym, że wykonuję dokładnie te same ruchy, co jako dziecko.

Ale wtedy oczywiście nie wiedziałem o blind footballu, bo niby skąd? W Polsce ta dyscyplina przecież nie istniała. Usłyszałem za to o innej grze – goal ball. Nazwałbym to piłką toczoną. Bramki mają po dziewięć metrów, są dwie drużyny złożone z niewidomych, które toczą dźwięczącą piłkę rękami. To bardziej piłka ręczna niż nożna, bo są w tym sporcie rzuty i bloki. Gdy w nią grałem, zastanawiałem się: A może jest jakiś sport, w którym niewidomi mogą kopać piłkę? Wiadomo, gdybym urodził się w dzisiejszych czasach, po prostu sprawdziłbym to w wyszukiwarce. Ale kiedyś dostęp do informacji był ograniczony. Czas pokazał, że moje przewidywania się potwierdziły.

AKTUALNOŚCI

Seria „Wydarzyło...

Seria „Wydarzyło się naprawdę” Yvette Żółtowskiej-Darskiej i Jacka Sarzały nagrodzona w plebiscycie Best Stream Awards 2024 w kategorii Najlepszy Audiobook Dla Dzieci! Twórczość Autorów docenili słuchacze i słuchaczki, którzy w sumie oddali prawie 140 tysięcy głosów w mediach społecznościowych oraz na stronie Beast Stream Awards. To…

Polscy fani Premier Le...

Aż 1395 fanów Premier League z całej Polski wzięło udział w akcji wybierania najlepszego piłkarza, trenera i najważniejszego momentu w historii ligi. Głosowanie, które trwało nieco ponad dwa tygodnie, wyłoniło zdecydowanych zwycięzców w kategoriach „Najlepszy piłkarz” i „Najlepszy trener”. Najbardziej zacięta rywalizacja miała miejsce w przypadku wyboru…

SQN stawia na przygodę...

Wydawnictwo Sine Qua Non od 2024 roku poszerza ofertę książek dla dzieci, wyodrębniając serię SQN WOW! Naszą obietnicą są wspaniałe, wyjątkowe postaci, które odkrywają świat. I choć czasami wpadną w tarapaty, to zbiorą nowe, cenne doświadczenia, poznając przy tym wielką moc przyjaźni, miłości i marzeń. Chcemy rozpalać…